Chikuma |
Wysłany: Czw 17:14, 04 Cze 2009 Temat postu: Good luck! |
|
Opowiadanie, które prawdopodobnie będzie miało drugą część. Historia z udziałem DBSK (głównym bohaterem Junsu).
Jak zobaczycie jakieś literówki lub byki to krzyczcie i zaraz zmienię.
Mając piętnaście lat przeprowadziłem się z rodziną do Polski. Zostawiliśmy Koreę na rzecz pracy, którą dostał wtedy ojciec. Miał być dyrektorem pewnej wielkiej firmy, która swoją siedzibę miała właśnie w Polsce. Mogę śmiało powiedzieć, że wiodło nam się bardzo dobrze. Mieliśmy duży piętrowy dom w bogatej dzielnicy, każdy z rodziców posiadał własne auto z najwyższej półki, a ja dostawałem wszystko, na co miałem ochotę. Jako jedyne dziecko państwa Kim, byłem rozpieszczany do granic możliwości.
Miałem wszystko, ale brakowało mi jednej rzeczy. Miłości rodziców. Wiele się mówi, że w takim wieku nastolatek stroni od rodziny, ale to tylko zwykłe gadanie. Tak naprawdę potrzebuje wtedy jak największej ilości zrozumienia i domowego ciepła. Ja tego nie odczuwałem. Ojciec pracował po całych dniach, a matka wychodziła z domu na kilka godzin, głównie na zakupy z przyjaciółkami, które potem do nas zapraszała. jedynym ratunkiem dla mnie były spotkania ze znajomymi. Większość uważała się za moich serdecznych przyjaciół, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że trzymają ze mną tylko dlatego, żeby zaznać odrobiny luksusu, jaki ja miałem przez cały czas. Swoją prawdziwą twarz pokazali po roku mojego pobytu w Polsce.
Ojciec przyszedł wtedy wcześniej z pracy. Ja i matka byliśmy w domu, więc zawołał nas do salonu. Z uśmiechem oznajmił, że na ferie zimowe jedziemy w Alpy i że mogę ze sobą kogoś zabrać. Chciałem zaprosić Kamila, który, wydawałoby się, przyjaźnił się ze mną za to, jaki jestem, a nie z powodu pieniędzy. Pomyliłem się. Wieść o wyjeździe w Alpy błyskawicznie rozniosła się w kręgu moich znajomych. Wszyscy nagle stali się dla mnie bardzo mili. Dziewczyny nawet zaczęły przysyłać do mnie miłosne SMS-y! Nastało istne szaleństwo. Kiedy pewnego dnia Kamil powiedział, że jeśli go ze sobą nie wezmę, pomyśli, że mi na nim nie zależy, chociaż tylko jego nie interesują moje pieniądze, jakby ktoś zdjął mi klapki z oczu. Uderzyła we mnie bolesna prawda, że tak naprawdę nie mam ani jednego przyjaciela. Jasno zdałem sobie też sprawę, że otaczają mnie żądne luksusu harpie, rywalizujące o moje względy. Wiedząc to na pewno, nie zabrałem nikogo. Rodzicom wyjaśniłem, że każdy miał już jakieś plany. Przełknęli haczyk i pojechaliśmy tylko we trójkę. Moja ‘przyjaźń’ z najbliższymi mi ludźmi w szkole umarła śmiercią naturalną. Przestali się do mnie odzywać i na ulicy, czy gdziekolwiek indziej, omijali mnie szerokim łukiem. Cóż, tęskniłem za ich towarzystwem, ale pocieszałem się myślą, że lubili nie mnie, a moje pieniądze. Ta myśl bolała, lecz w końcu nauczyłem się z nią żyć i w późniejszych latach ostrożniej dobierałem przyjaciół, których szczęśliwym zrządzeniem losu znalazłem.
Myśli o nawiązywaniu nowych znajomości zniknęły z mojej głowy tuż po powrocie z Alp. Ojciec z każdym dniem stawał się coraz bardziej nerwowy, coraz częściej zostawał w pracy do późna. Czasami nie było go w domu przez okrągłe dwadzieścia cztery godziny. Kiedy na poważnie zacząłem się o niego martwic, zrzucił w domu bombę. Tego dnia wrócił z pracy bardzo wcześnie, jak to miał w zwyczaju, gdy chciał nam oznajmić cos bardzo ważnego. Był cały blady i trzęsły mu się ręce. Usiadł przy dębowym stole w jadalni, wcześniej nas do siebie wołając i wyjaśnił swoje zmienione zachowanie. Jego firma zbankrutowała po finansowych oszustwach jednego z zaufanych pracowników. Osoba ta została aresztowana, ale ojciec nie poniósł żadnej odpowiedzialności prawnej, prócz tego, że został zwolniony z funkcji dyrektora.
- W związku z tym… jesteśmy zmuszeni wrócić do Seulu – zakończył, zwieszając głowę. Matka zaczęła histerycznie płakać i schowała twarz w dłoniach. Ja na pewien sposób się ucieszyłem z takiego obrotu spraw. Nie czułem się dobrze w Polsce, każda cząstka mojego ciała rwała się do Korei, gdzie był mój prawdziwy dom. Starałem się pocieszyć matkę, ale zaprzestałem jakichkolwiek prób, gdy przestała płakać, a zaczęła wyć i zamknęła się w sypialni na piętrze. Lot do Seulu mieliśmy za trzy tygodnie.
W domu w Korei zostały wszystkie nasze rzeczy, więc nie wiedzieliśmy co zrobić z meblami, które zakupiliśmy w Polsce. Matka w końcu zdecydowała się je sprzedać przez Internet, a mnie kazała powoli zacząć pąkować wszystkie potrzebne rzeczy do pudeł, ale tak, żeby nie było ich za dużo. ochoczo zabrałem się do pracy.
Czternaście dni przed wyjazdem miałem przedsmak tego, co zdarzało się podczas kolejnych dni. Tamten wieczór był początkiem mojego koszmaru. Był już późny wieczór. Leżałem pod kołdrą i powoli zasypiałem. Nagle usłyszałem skrzypnięcie drzwi i czyjeś kroki. Pomyślałem, że coś mi się śni i dalej leżałem bez ruchu, dopóki nie poczułem, że ktoś siada obok moich nóg. Naraz poderwałem się z miejsca i zobaczyłem przed sobą ojca. W świetle latarni sączącym się przez ogromne okno, zauważyłem, że jego twarz była cała czerwona i się świeciła. Śmierdziało od niego alkoholem. Nie był pijany, o nie. Był kompletnie zalany w trupa i chyba tylko cudem trzymał się jeszcze na nogach w eleganckich butach za 300 zł. W naturalnym odruchu podciągnąłem kołdrę.
- Jesteś pijany. Idź stąd – powiedziałem.
Nie posłuchał. Siedział dalej, ciężko oddychając i co chwila łapiąc się za głowę. W końcu spojrzał na mnie przekrwionymi oczami. Po krótkiej chwili przybliżył twarz do mojej. Mogłem wyraźnie wyczuć wódkę, którą zapewne pił litrami. Zastanawiałem się, co chce zrobić, jaki będzie jego kolejny ruch. Wiedziałem, że nie mam się czego obawiać, ale serce waliło mi w piersi niczym młot. Jeszcze wyżej podciągnąłem kołdrę, ale zaraz powróciła na swoje dawane miejsce, bo w tej samej chwili ojciec ją chwycił. Podniósł lewą rękę i skierował ją w kierunku mojej koszulki. Jak mogłem najdalej, wcisnąłem się w poduszkę, z dala od drżącej dłoni, która jednak się wycofała. Przeniosłem z niej wzrok na twarz ojca. Wyglądał jakby ktoś uderzył go w twarz. Znów złapał się za głowę. Kilka sekund później wstał i nie patrząc na mnie wyszedł z pokoju, zostawiając otwarte drzwi. Patrzyłem na nie otępiałym wzrokiem. Nie mrugnąłem ani razu przez całą minutę, po której dotarło do mnie, co ojciec chciał zrobić.
- Mój Boże… - szepnąłem w ciemności, wsuwając się pod kołdrę. Przez długi czas nie mogłem pozbierać myśli, mając pod powiekami obraz zalanej twarzy ojca.
- To przez alkohol, alkohol robi z ludźmi dziwne rzeczy. Nie ma się czym przejmować. Na pewno to się już nie powtórzy – powtarzałem jak mantrę, pozwalając aby te słowa uspokoiły moje serce i inne rozbiegane myśli. Po kilku godzinach rzucania się po całym łóżku, w końcu wpadłem w objęcia Morfeusza.
Następnego dnia zachowywał się, jakby nic się nie stało. Pewnie niczego nie pamiętał. Ja również nie dawałem po sobie poznać, że coś takiego się stało. jedyną zmianą w moim zachowaniu było to, że starałem się omijać ojca. Mimo tego, że znalazłem wytłumaczenie dla jego zachowania, trochę się bałem. Jednak cała doba minęła spokojnie. Na wszelki wypadek zamknąłem drzwi do swojej sypialni na klucz, ale nie słyszałem, żeby w nocy ktoś się do nich dobijał.
~*~
Minęło już kilka dni, od kiedy stanąłem w progu domu. Tego prawdziwego domu, w Korei. Czułem się jak nowo narodzony. Jadąc z lotniska obserwowałem przez szyby miasto. Chłonąłem wzrokiem każdy znajomy zakątek, uśmiechając się do wspomnień. O, tu jest ten murek, gdzie Jong-wook odkrył swój talent do rapowania. Ciekawe, co z nim… Oby o mnie nie zapomniał, jak reszta przyjaciół. A tam sklep spożywczy, w którym miła starsza sprzedawczyni zawsze częstowała mnie słodyczami, gdy byłem mały. Wspaniale się czułem, mogąc patrzeć na miejsca, gdzie przeżywałem szczęśliwe chwile. Najbardziej jednak ucieszył mnie widok naszego domu. Nie wiedzieliśmy, czy zostaniemy w Polsce na zawsze, więc dom pozostał w takim samym stanie jak w chwili, gdy go opuściliśmy. Zebrały się tylko większe ilości kurzu, ale sam z siebie pobiegłem do sklepu po środek do czyszczenia powierzchni i z radością zabrałem się do sprzątania.
Rodzice nie byli tak zadowoleni. Z westchnieniem rozejrzeli się wokół i poszli do swojej sypialni, gdzie zapewne rozpakowywali swoje torby. Przez cała podróż obydwoje byli milczący i z ledwością udawało mi się zwrócić ich uwagę. W końcu zaprzestałem prób i dałem się wciągnąć w wir akcji książki, którą zabrałem do samolotu. Po raz pierwszy od wielu dni nie przeszkadzało mi to, że ojciec siedzi tuż koło mnie i jest tak blisko.
Odnowiłem kontakty z przyjaciółmi. Odetchnąłem z ulgą, gdy usłyszałem jak się cieszą z mojego powrotu. Już na drugi dzień po moim przyjeździe, siedzieliśmy całą piątką w naszej ulubionej kawiarni. Jong-wook, Dong-hyuk, Jae-min i Woo-hoon* przekrzykiwali się wzajemnie, chcąc podzielić się ze mną każdą sensacją, która miała miejsce w trakcie mojej rocznej nieobecności. Cieszyłem się, że znów jestem wśród swoich, wśród ludzi, pomiędzy którymi czuję się jak ryba w wodzie.
Po kilkugodzinnych wygłupach wróciłem do domu. Matki nie było. Mówiła, że idzie się spotkać ze znajomymi. Kiedy wszedłem do salonu, zobaczyłem ojca. Miał na sobie stare spodenki, od dawna na niego za małe i podkoszulek. Cały był uświniony, a wokół kanapy, na której leżał, walały się resztki jedzenia na wynos i butelki po piwie. Serce mi przyspieszyło, kiedy ojciec wstał i na mnie spojrzał. pamiętałem to spojrzenie. Było to to samo spojrzenie, którym mnie obdarzył w pierwszą noc, gdy do mnie przyszedł całkiem zalany. Teraz też był pijany.
W przypływie paniki rzuciłem się do drzwi, zapominając o tym, że chciałem mu kiedyś udowodnić, że jestem od niego silniejszy. Zanim do nich dotarłem doskoczył do mnie. Nadal był szybki, mimo wysokiego promilu alkoholu w organizmie. Zaciskałem zęby, żeby nie krzyczeć, gdy zamknął mnie w miażdżącym uścisku. Podniósł mnie o kilka cali. Wisiałem w powietrzu i jedyne co mogłem robić to wierzgać nogami w powietrzu i nie krzyczeć. Ciężko sapiąc zaniósł mnie do salonu i rzucił na brudną kanapę. Jedyne, co udało mi się zapamiętać w stanie trzeźwości umysłu to jego twarz o wiele za blisko mojej i jego ręce, błądzące po omacku po całym moim rozdygotanym ciele.
Kiedy się obudziłem był nadal wieczór. Zdałem sobie sprawę, że leżę we własnym łóżku, a obok mnie siedzi matka z troską w oczach. Dopiero po dłuższej chwili zauważyła, że się rozbudziłem. Czułe, że cały jestem w siniakach. Chciałem się poruszyć, ale matka zaraz zareagowała.
- Nie ruszaj się – powiedziała łagodnie. – Spadłeś z wysokiego murku i do tego doszło zmęczenie po podróży. Spałeś cały dzień. Prześpij się jeszcze.
Mówiąc ostatnie słowa dotknęła mojego czoła, dobrodusznie się uśmiechnęła i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Po jej wyjściu chciałem krzyczeć, rzucać się po całym pomieszczeniu. Chciałem wykrzyczeć jej w twarz, że znikąd nie spadłem. To ojciec! Spytaj się jego! On ci powie, co się wczoraj stało!
Żadnej z tych rzeczy zrobić nie mogłem. Tylko leżałem bezruchu, niczym bezwładna lalka. całych sił starałem się przypomnieć, co się stało zanim przestałem racjonalnie myśleć. Po kilku nieudanych próbach dałem sobie z tym spokój. Miałem w głowie tylko pustkę. Jedyne, co potrafiłem odczuć to łzy, które spływały po moich skroniach potokami. Już nie starałem się być twardzielem, za jakiego uważał mnie świat. Zrzuciłem z siebie tą maskę i płakałem gorzkimi łzami. Nie udawałem niczego, cztery ściany nie widziały już silnego psychicznie chłopaka. Widziały słabe i zastraszone dziecko, które z nikim nie mogło się podzielić swoimi myślami.
Zasnąłem na przemoczonej poduszce. Kiedy po niespokojnym śnie otwarłem oczy, na dworze nadal było ciemno. Najciszej jak mogłem wstałem i ubrałem się w pierwsze lepsze ciuchy, które złapałem w ciemności. Na palcach podszedłem do drzwi. Otwarłem je swoim kluczem i wyszedłem na nocne powietrze. Po godzinie poszukiwań znalazłem wreszcie miejsce, którego szukałem. Było to pomieszczenie pod ziemią, wybudowane tuz obok starej fabryki. Miał to być kiedyś schron, ale osoby za niego odpowiedzialne, wstrzymały budowę i pozostała wyrwa w ziemi. Odkryłem go, gdy miałem trzynaście lat. Od tamtej pory regularnie tu przychodziłem. Wchodziłem do środka i tam mogłem spokojnie pozbierać myśli. Niedokończony schron stał się dla mnie swego rodzaju oazą spokoju, gdzie nic mi nie groziło. W tamtej chwili potrzebowałem takiego miejsca. Jak zawsze wszedłem do środka po wąskich schodkach i zastałem ten sam widok, co ponad rok wcześniej. Niskie sklepienie, a w czterech ścianach żadnego sprzętu, prócz solidnie zrobionego drewnianego stołu. W kieszeni spodni znalazłem szmatkę. Starłem nią kurz z blatu i na niego wskoczyłem. Pomachałem w powietrzu nogami. Skrzyżowałem je w kostkach i zadziwiając siebie samego zacząłem śpiewać. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, to przyszło samo z siebie. Śpiewałem piosenkę, którą dawno temu słyszałem w radiu i zapadła mi w pamięć. Nie dowierzałem temu. Nie byłem ekspertem w tej dziedzinie, ale byłem na tyle inteligentny, żeby wiedzieć, że z moich ust wydobywały się czyste dźwięki. Nie fałszowałem jak wszyscy w rodzinie. Czując nagły przypływa szczęścia, zeskoczyłem ze stołu i zacząłem obracać się wokół własnej osi, cały czas śpiewając. Kiedy zakręciło mi się w głowie przystanąłem i upadłem na zimny beton. Ostatnie słowa piosenki zarapowałem i z westchnieniem położyłem się na podłodze, czując bijący od niej chłód. Wtedy poczułem w piersi dziwne mrowienie, które wzmagało się z każdą sekundą. Zdałem sobie sprawę, że chce mi się śmiać! Nie powstrzymując ogarniającego mnie uczucia wybuchnąłem śmiechem. Rozłożyłem ręce. Zacząłem się tarzać po brudnej ziemi, ale nie przeszkadzało mi to. Byłem jak w amoku. Jedyne co mogłem to śmiać się, aż zaczęła bolec mnie szczęka i brzuch.
Nagle usłyszałem na zewnątrz szuranie liści, jakby ktoś po nich chodził. Zerwałem się na równe nogi i powoli przysunąłem się do wyjścia ze schronu. Nikogo nie zauważyłem, więc wspiąłem się po schodkach. Rozejrzałem się wokół, ale wszystko, co widziałem to ruiny dawnej fabryki ubrań i gęsty las. A na ziemi kartka. Podniosłem ją. Było to ogłoszenie wytwórni SM Entertainment. SM ogłaszało casting do nowego boysbandu. Szukali piątki mężczyzn, którzy ‘w oszałamiającym tempie staną się gwiazdami kpopu! ‘. Zajrzałem na tył ogłoszenia. Ktoś własnoręcznie napisał słowa ‘Good luck! =)’.
Good luck…
Casting był następnego dnia, więc postanowiłem spróbować swoich sił.
W kolejnych latach powracałem myślami do tego momentu, który odmienił moje życie. Dzięki nieznanej mi osobie wyrwałem się z domu, całe dnie byłem z dala od ojca, który zresztą zaczął pic coraz więcej. Potrafił zarządzać firmą, ale w końcu alkohol dał mu się we znaki. Stracił swoją posadę i z matką musieli przeprowadzić się do mieszkania na niestrzeżonym osiedlu w Seulu. Ja stałem jakby z boku. od chwili, gdy poszedłem na casting i dostałem się do zespołu. Miałem inne sprawy na głowie. Kontaktowałem się jedynie z matką. Do ojca się nie odzywałem. On do mnie też nie. I tak nam było dobrze. |
|